Rodzicielstwo, to najtrudniejszy zawód świata. O ile, można, to tak nazwać. Jest to, tak bardzo odpowiedzialna misja, że często świadomość tego, mnie przeraża.

Jak być dobrym rodzicem? Po pierwsze – BYĆ!

Być z dzieckiem i dla dziecka. Nie będę skupiać się tu na jakości bycia, bo na samym początku, w ogóle trzeba BYĆ, żeby zastanawiać się co dalej.

Żyjemy w czasach, gdzie niemal wszystko jest bardzo pokomplikowane. Kobiety wyszły ze swojej naturalnej roli. To my zostałyśmy obdarzone przez naturę możliwością powołania nowego życia. My, mamy odpowiednie predyspozycje do pełnienia opieki, nad tym maleńkim istnieniem. Tymczasem matki, nie chcą zajmować się własnymi dziećmi, nie chcą mieć na to czasu, w imię równouprawnienia, osiągania wykształcenia, robienia kariery, wspomagania rodzinnego budżetu, samorealizacji.

Nie rozumiem tego, choć na początkach macierzyńskiej drogi stałam się ofiarą takiego podejścia. Presja społeczna jest ogromna, przekonałam się o tym niejednokrotnie, na własnej skórze. Musiałam niemal walczyć, sama ze sobą, żeby nie czuć się, jak bezużyteczna ‚kura domowa’, która żyje TYLKO domem i dziećmi. Teraz z pełną odpowiedzialnością i dumą, cieszę się, że JESTEM dla swoich dzieci, bo wiem, że daję im to czego najbardziej potrzebują!

Niestety aktualnie za coś wskazanego, oczekiwanego, uznaje się fakt, że matka zostawi swoje roczne, a może nawet niespełna roczne dziecko, w żłobku i wróci do pracy. Czy może odda je w ręce opiekunki, lub innej osoby bardziej lub mniej spokrewnionej. Jakby praca była koniecznością do osiągnięcia życiowego szczęścia. NIE! Praca nie da nam szczęścia! Bo jeśli nie my, będziemy pracować na danym stanowisku, to może to robić dziesiątki innych osób. Myślimy, że szef będzie za nami płakał? Nie sądzę, jestem pewna, że nie popadnie w rozpacz z tego powodu.

Znam tylko jednego ‚PRACODAWCĘ’, dla którego jesteśmy niezastąpione, wyjątkowe, najważniejsze i bezcenne. To są nasze dzieci!!! One nas potrzebują, nikt, nie da im tego, co możemy dać tylko i wyłącznie my, kochający rodzice.

Wyobraźmy sobie sytuację gdzie oboje rodzice pracują. Nie są w złej sytuacji finansowej, mają gdzie mieszkać, mają samochód. W zupełności wystarczyłaby jedna pensja. Ale mimo to pracują oboje, bardzo dużo, po ponad 10 godzin, jakby praca stanowiła dla nich ucieczkę. Dziecko bardzo wcześnie zostaje z opiekunką. Co dzień płacze, na rozstanie z rodzicami. Jego płacz jest tak przeraźliwy, że budzi ciarki na skórze owej opiekunki. Rodzice z trudem, ale co dzień wychodzą do pracy, czasem wracają gdy dziecko już śpi. Rodzice czują się z tym źle, są jednak przekonani, że tak ma być, że ono się przyzwyczai… Sytuacja powtarza się przez wiele dni.

Któregoś ranka dziecko już nie płacze. Rodzice z ulgą odetchnęli… a tymczasem małe dziecko zamyka swoje małe drzwiczki do świata emocji. Nie płacze bo już zrozumiało, że mimo, że rodzice to słyszą i widzą, nie reagują… nie robią nic, żeby ulżyć mu w bólu. W tragicznym, przeogromnym bólu… bo dla niego rozdzielenie z matką, oznacza utratę jej miłości, co dla dziecka równoznaczne jest ze śmiercią! Odczuwa tak ogromne emocje, czuje jakby jego życie miało się skończyć. Tragiczne! Załamuje się cały świat.

Dziecię siedzi w kuchni, karmione przez opiekunkę, myśli…

Dlaczego mamy nigdy nie ma? Dlaczego nie cieszy się mną? Co jest we mnie takiego, że woli odchodzić do innych ludzi? Co mogę zrobić, żeby została? Tylko nie mogę płakać! Nie płakać! Nie płakać! Może to przez mój płacz… A może…

W takiej sytuacji, prowokujemy nasze dzieci, do szukania winy w sobie. Nie kochają mnie bo płaczę? To przestanę. Ale oni ciągle wychodzą, nawet jak nie płaczę. Co ze mną jest jeszcze nie tak? Dzieci nas tak bardzo potrzebują, tak kochają, uważają za idealnych, że obwiniają siebie, za to że nas nie ma. Idealizują nas, kosztem własnego JA, własnych potrzeb, uczuć. Tu historia naszych dzieci, niebezpieczne wkracza na złe tory.

A to my powinniśmy zastanowić się nad tym, co jest ważne dla naszych dzieci. Czy MY, nasz CZAS, czy może jednak nowa zabawka, ogromny pokój z ekskluzywnymi meblami, później najnowsze gadżety, wyjazdy, czy cokolwiek innego, na co wydamy te ‚ciężko’ zarobione pieniądze? Jakież poświęcenie?!

Dla mnie odpowiedź jest jasna i oczywista. Dzieci potrzebują nas i to najbardziej w pierwszych latach swojego życia. Powiedzcie mi, czym jest pięć lat? Czy to długo? Czy to będzie stracony czas? Bycie z dziećmi w domu, dla nich? Jeśli zmarnujemy, a może lepiej zabrzmi, nieodpowiednio wykorzystamy te lata, w których nasze dzieci są od nas tak bardzo zależne, możemy tego gorzko żałować.

Tylko na próżno będzie wylewać łzy, skoro czasu nie da się cofnąć. Nie da się zmienić przeszłości.

Od czego my uciekamy? Od tych małych kochających oczu? Od pragnącego miłości serduszka? A może uciekamy sami od siebie? Dążąc ciągle do zaspokojenia uczucia pustki, bezsensu, braku miejsca, które jest w nas i ciągle próbujemy je czymś zapchać? Może pracą? Może pasjami? Może towarzystwem?

Nasza pustka i ciągłe poszukiwania wynikają, z tego, że w dzieciństwie sami nie otrzymaliśmy bezwarunkowej miłości.

Tak jak nasze dzieci, tak my potrzebowaliśmy, aby od samej chwili narodzin traktować nas z szacunkiem  i powagą. Chcieliśmy wiedzieć, że nasze pojawienie się jest darem, a nie uciążliwością. Dziecko musi widzieć w oczach rodziców, że jest kochane, takie jakie jest, BEZWARUNKOWO!  Konieczna jest akceptacja dla całej gamy uczuć, emocji dziecka, bez rozróżniania na chciane i nie chciane. Zapewnienie możliwości niehamowanego ich wyrażania.  Właśnie w takim  szacunku i tolerancji dla swoich impulsów i uczuć, dziecko może się rozwijać, a gdy będzie gotowe, samo zacznie się oddalać od mamy i z czasem rozwinie psychiczną samodzielność.  Nie możemy nagle i gwałtownie przerwać więzi między matką a dzieckiem, która trwa od samych początków dziecięcego życia.

Gdyby powyższe warunki były spełnione, zapewniałoby to zdrowy rozwój, jednak aby to zapewnić, rodzice dziecka musieliby dorastać w podobnym klimacie. Tacy rodzice mogą przekazać poczucie bezpieczeństwa i pewności, w którym rozwinie się zaufanie.

Większość z nas, jest jednak poszukiwaczami siebie, którzy nie otrzymali w dzieciństwie tego, co powinni.

My mamy szansę świadomie decydować, o tym co damy własnym dzieciom. Czy ofiarujemy im warunki sprzyjające wzrostowi osobistemu i rozwojowi ich pełnych możliwości? Czy też zgotujemy im los podobny, do naszego? Gdzie, czujemy, że czegoś nam ciągle brak i różnymi metodami próbujemy ten brak uzupełnić.

Jestem przekonana, że nikt z nas nie będzie z łatwością, słuchał pretensji naszych dzieci, kiedy zechcą rozliczyć nas z rodzicielskiego zaangażowania. Właściwie nie będą musiały tego robić słownie, przecież my sami będziemy obserwować, jak radzą sobie w życiu, jak postępują z naszymi wnukami. Czas pokaże.

Oto co usłyszała matka, będąca uznaną lekarką, pediatrą, zasłużoną społecznie kobietą, od własnego syna:
„Nienawidzę tych wiecznie chorych bachorów, które mi ciebie mamo, stale zabierały! Nienawidzę cię, bo wolałaś być z nimi niż ze mną!”
Jakiż niewypowiedziany żal. Kiedy był dzieckiem, nie mógł wyrazić tego słowami, mógł na znak protestu, płakać, ale i tego mu zabraniano. Nikt nie chciał zrozumieć płaczu odrzuconego i pozostawianego z obcą osobą dziecka.

Co nam mogą chcieć powiedzieć nasze dzieci, teraz kiedy są małe. Obyśmy nie zbłądzili tak bardzo, żeby kiedyś usłyszeć pełne goryczy i żalu słowa. Abyśmy nie musieli się zmierzyć z tym, że dobrymi chęciami, niewiedzą skrzywdziliśmy nasze dzieci.

Nie musimy im zapewniać super startu finansowego. Dziecko wkraczając w dorosłość nie musi mieć gotowego domu, który na niego czeka, a na który rzekomo musieliśmy poświęcać czas, zabrany mu w dzieciństwie. Kiedy wyposażymy dzieci w odpowiedni, życiowy warsztat możliwości, ono samo o siebie zadba. A gdy pozbawimy go tego co najważniejsze, poczucia, że jest ważne, potrzebne i cudowne, żaden dom, żaden samochód nie będzie dla niego ulgą w tym osobistym cierpieniu.

Bądźmy dla nich, tym kim powinniśmy być. Odpowiedzialnymi za siebie i swoją przeszłość rodzicami, gotowymi zrobić wszystko, żeby nie popełniać błędów własnych rodziców. Pełni miłości i troski. Akceptujący, aby nasze dzieci nie musiały pytać, czy są ważne. One mają to widzieć w naszych pełnych uznania i podziwu oczach!

Powodzenia! Nam rodzicom! Drodzy, do boju ?

Tags: dzieci rodzina wychowanie